To będzie swego rodzaju spowiedź. We wtorek obejrzałem film dokumentalny "Władcy Marionetek" Tomasza Sekielskiego. Ameryki nie odkrył. Dobrze pokazał jednak mechanizmy manipulowania społeczeństwem. Pokazał też jak politycy okłamują społeczeństwo. Problem w tym, że my - dziennikarze - często im w tym pomagamy.
W jednej ze swoich książek Tomasz Lis sformułował jedenaście przykazań. Oto kilka z nich: "Używaj tylko słów, które potrafi zrozumieć rozgarnięty absolwent podstawówki"; "pamiętaj o atrakcyjnym pierwszym zdaniu"; "Nie mów o tym, co ludzie widzą. Wytłumacz, dlaczego widzą to, co widzą", "Czytaj wolno i wyraźnie, a jednocześnie dynamicznie"; "Pamiętaj, ze zdjęcia w materiale muszą być bardzo różnorodne".
Te rady pomogą stworzyć ładny obrazek, materiał, który sam się będzie opowiadał, kilkuminutową opowieść, którą ludzie z chęcią obejrzą do końca. O rzetelności, trzymaniu się prawdy, mowy nie było, bo wydawałoby się, że tego spisywać nie trzeba. Błąd.
Kilkanaście lat temu, do sejmu - kiedy politycy udzielali wywiadu na korytarzu palili sobie papierosa - redakcje wysyłały dziennikarzy, którzy ciągnęli za słowo i słowo w słowo przekazywali to, co mówią politycy. Dziś polityka wygląda inaczej, praca dziennikarzy też.
Kiedyś, by usiąść przy dziennikarskim stoliku, gdzie siadali najlepsi i najbardziej doświadczeni, trzeba było zdobyć zaufanie i swego rodzaju uznanie kolegów po fachu. Dzisiaj siada tam każdy.
Kiedyś wysyłano człowieka do Sejmu, by zdobywał informacje, przynosił dźwięki i newsy. Dziś wysyła się ludzi, by pokazywali mikrofonową kostkę swojej redakcji, by ich logo było widać w telewizji (byłem zdziwiony, gdy dostałem premie za "powrót kostki do TV", a moja redakcja nalegała bym nagrywał każdą konferencję). Dźwięki z konferencji prasowych nie są przez takich dziennikarzy wycinane, wycina je redakcja z TVN24 lub TVP Info, które transmitują je na żywo.
Kolejny przypadek (dotyczy już większej części dziennikarzy) to nagrywanie monologów posłów, którzy przy każdej możliwej okazji rysują swoją wizję rzeczywistości. Nie dziwi więc, że gdy pytanie z ust człowieka, określanego w sejmie mianem "stojaka" nie padnie, to ta wizja zostanie - dosłownie - przerysowana.
Politycy świadomie podają też fałszywe informacje, po to, by zobaczyć jak za pośrednictwem mediów, zareaguje na nie społeczeństwo.
To nie jedyny grzech. Pogoń za newsem jest zgubna, a co za tym idzie nasza pamięć dosyć krótka. Skupiając się na bieżących wydarzeniach i przekazywaniu coraz to nowych (nowych = ciekawych) informacji, zapominamy o wyjaśnieniu starych spraw, które nie zostały wcześniej wyjaśnione.
Przycisnąć polityka do ściany też nie można, bo spalimy źródło informacji, a te źródło często przekazuje informacje dyskredytujące nawet swoich partyjnych kolegów.
Istnieje też niepisana kolejność udzielania wywiadów - telewizja, radio i dopiero reszta mediów. Parcie na szkło i mikrofon jest tak wielkie, że w czasie, gdy Sejm świeci pustkami, politycy ostentacyjnie przechodzą obok dziennikarskiego stolika, licząc na to, że któryś z dziennikarzy ich zaczepi i zapyta o cokolwiek.
A ci pytają i szukają setki, krótkiej barwnej wypowiedzi, którą będzie można sprzedać. Najlepiej ostrej i niekoniecznie merytorycznej wypowiedzi, bo takie sprzedają się najlepiej.
Trzeba też upraszczać formę, streszczać informacje do jednego, dwóch zdań, mówić ogólnikami. Choć wiadomo, że w kilku słowach nie da się opowiedzieć wszystkiego, to taki jest wymóg - analityczny materiał jest długi (długi = nudny).
I tak dzień za dniem, news za newsem. Przykładów jest więcej, ale tak jak w przypadku filmu Sekielskiego tak i ten tekst skupia się na tylko jednej - złej stronie.